polna poznań

Czy można "przegapić" poród ??

12/30/2014
Moja druga ciąża nie różniła się absolutnie od pierwszej, mdłości przez pierwsze trzy miesiące, potem w miarę dobre samopoczucie, aż do 7 miesiąca gdzie w jednej i drugiej ciąży musiałam mieć założony krążek pessar, ponieważ zaczęło mi się robić rozwarcie. Więc skoro obydwie ciąże przebiegały tak samo to myślałam, że poród też będzie taki sam, długi, bolesny i wywoływany lekami.
Do ginekologa chodziłam prywatnie, ot taka moja fanaberia J Chciałam mieć pewność, że na każdej wizycie będę miała zrobione USG i będę należcie „obsłużona”. Patrząc z perspektywy czasu, absolutnie nie żałuję wydanych pieniędzy. Cieszę się, że całą ciążę byłam pod dobrą opieką. Bo po porodzie stwierdziłam, że jeżeli się nie zapłaci odpowiedniej sumy, to najzwyczajniej w świecie można trafić na konowała – tak jak ja trafiłam L No ale do rzeczy…
Na kilka tygodni przed porodem lekarz mówił mi, że niestety w czasie kiedy przypada moje rozwiązanie on ma jakąś konferencję. Do porodu wybrałam jeden z najbardziej znanych szpitali w Poznaniu :) więc wiedziałam czego mogę się spodziewać :)  Pierwszy mimo, że długi i bolesny wspominam całkiem dobrze, ze względu na pomocny personel. Myślałam, że teraz będzie podobnie.
Byłam umówiona z jedną z położnych, która pracuje u mojego lekarza, że zgłoszę się na kontrolne KTG jak minie mi termin, oczywiście już z torbą, przygotowana do porodu. Zdziwiłam się już w Izbie przyjęć, kiedy powiedziałam, że chciałabym aby mi wykonano badanie miła Pani skierowała mnie do jakiś gabinetów przyszpitalnych, bo podobno „tam robią”. No nic, nie będę kłócić się w poczekalni pełnej pacjentów, pomyślałam że coś się może zmieniło, w końcu przyszłam tu „z ulicy” bez skierowania itp.
Idąc wolnym krokiem zaczęłam szukać tych gabinetów . Dla kobiety w 9 miesiącu ciąży chodzenie i szukanie czegokolwiek jest naprawdę męczące – w końcu jakaś dobra dusza mnie pokierowała :) Wychodząc z windy i moim oczom ukazał się nie rzadki widok w polskich szpitalach i przychodniach – pełno ludzi, kobiet, mężczyzn i dzieci… No nic, myślę sobie jak mus to mus… Idę do recepcji, mówię o co mi chodzi. Miła Pani skierowała mnie do gabinetu. Więc wchodzę, a tam dostaję info, że muszę iść na  drugi koniec przychodni do pokoju pielęgniarek zapytać czy mogę mieć wykonane badanie i czy po będzie jakiś lekarz który może mnie obejrzeć. Pukam, wchodzę witam się i czekam – ale chyba byłam niewidoczna, bo „miłe” Panie jakby w ogóle mnie nie widziały :) Jedna rozmawia przez telefon a druga jej wtóruje, co jakiś czas dodawała swoje 5 groszy. Rozmawiały o sałatce z ogórków – już nie pamiętam dokładnie, ale absolutnie im nie przeszkadzałam. Po odłożeniu telefonu, nadal byłam nie widoczna – bo Panie zajęły się komentowaniem skończonej właśnie rozmowy. No cóż, pomyślałam, że może faktycznie mnie nie widzą. Jeszcze raz głośno i wyraźnie powiedziałam „dzień dobry” no i voila – w końcu któraś na mnie spojrzała. Żadne dzień dobry, słucham czy chociaż jakiś grzecznościowy zwrot, od razu do sedna „o co chodzi”, no więc mówię po raz kolejny, że jestem po terminie i chcę w końcu to badanie. Na co Pani pielęgniarka mówi, że tutaj kobiety na wizyty po kilka tygodni czekają a ja sobie tak po prostu z ulicy przychodzę i chcę żeby mnie zbadali. Coś nawet wspomniała o tym, że zapłacić powinnam za to KTG. W końcu wspaniałomyślnie powiedziała, że mam iść na to badanie, ale ona nie wie czy jakiś lekarz mnie zobaczy, bo to w końcu już późna godzina (10 rano) i lekarze mają swoich pacjentów. No więc idę znowu do gabinetu, dostaję numerek i czekam…. Zajęło to kilkanaście minut, musze przyznać że nawet nie tak długo. Po badaniu już z wynikiem znowu wybieram się do „miłej” Pani z pokoju pielęgniarek. Kazała czekać, aż lekarz mnie zawoła. Nie pamiętam ile czasu tam siedziałam – może ze dwie godziny – może krócej, może trochę dłużej – w każdym razie, dla mnie jako dla kobiety ciężarnej był to naprawdę kawał czasu. W końcu przyszła moja kolej – ale oczywiście nikt nie raczył mnie poinstruować co mam dalej robić. Wyszła Pani przede mną no to ja wchodzę, a tam pokoik w którym można się przebrać i info żeby m.in. umyć się przed badaniem :) Całkiem fajnie pomyślane, szkoda tylko że nikt mi nie powiedział że tam są dwa takie pokoiki, weszłabym wcześniej i przygotowała się jak należy.
Zapukałam do gabinetu i wchodzę, w bieliźnie – bo jakoś tak bez to mi się dziwne wydawało. Całkiem młoda Pani doktor jakoś niespecjalnie była zainteresowana po co przychodzę. Przez chwilę zastanawiałam się w ogóle czy to jest lekarz, bo przyjmowała w swoim codziennym stroju i w butach na obcasie – wyglądało jakby była tam tylko „przelotem”. Zaczynam więc mówić, że jestem po terminie i że chce sprawdzić czy z dzieckiem wszystko jest w porządku, ale Pani doktor przerwała mi moje wywody, kazała siadać na fotel i nie interesowało ją nawet to że dwa tygodnie wcześniej miałam ponad 2,5cm rozwarcia. Zrobiła mi USG dopochwowo, stwierdziła że „szyjka jest jeszcze długa” i że „nie zanosi się dzisiaj na poród, może jutro”. Kiedy powiedziałam, że chciałabym wiedzieć jakie mam rozwarcie, to powtórzyła tylko to o szyjce – rozwarcia nawet nie sprawdziła. Wyniku KTG też nie skomentowała, chociaż ta kobietka u której je robiłam stwierdziła, że jakieś skurcze są. Jak dla mnie badanie nie było wykonane prawidłowo, ale co ja tam mogę wiedzieć. Nie zdążyłam o nic więcej zapytać bo Pani doktor głośno zawołała „następna osoba proszę” czym dała mi do zrozumienia, że wizyta skończona. Dodała tylko, że nie widzi powodów aby skierować mnie do szpitala i że mam przyjść za tydzień - jak nie urodzę.
W sumie to trochę się zdziwiłam ta całą wizytą. Blisko mieszkają moi rodzice więc poszłam opowiedzieć o tej super wizycie. Stwierdziliśmy z mężem, że skoro Pani doktor nie widziała żadnych powodów do niepokoju to na pewno wszystko jest w porządku. Postanowiliśmy, że za 3 dni pojadę znowu na KTG.
O 14 odebrałam córkę z przedszkola i pospacerowaliśmy chwilę po dworze – śliczna pogoda była :) W domu ok 16 źle się zaczęłam czuć, bolał mnie brzuch, jednak nie odczuwałam jakiś specjalnych skurczy, było mi słabo i chciało mi się spać. Pomyślałam sobie, że ciężki dzień za mną. Postanowiłam wziąć prysznic i się położyć, ale niestety ból się nasilał – ok 16:30 stwierdziłam że chyba trzeba jechać do szpitala. W aucie to już byłam pewna, że się zaczęło, że ten ból to jednak skurcze, bo nagle zaczęłam czuć się tak jak rodząc Marysię, kilka chwil przed pojawieniem się jej na świecie. W sumie to bałam się, bo o tej godzinie przejechać przez Poznań no nie lada wyczyn.
Dojechaliśmy o dziwo dość szybko (mąż złamał chyba większość przepisów drogowych :) ) weszłam na Izbę przyjęć i mówię, że rodzę, a tam grad pytań…ale w końcu chyba zobaczyli, że ja nie przesadzam i zawołali lekarzy, którzy zaprowadzili mnie do jakiegoś gabinetu…a tam, rozwarcie na 10 cm i akcja porodowa w pełni. Szczęśliwie trafiłam na porodówkę gdzie przebili mi pęcherz płodowy, i co się okazało? zielone wody… oczywiście od razu znalazło się koło mnie kilkanaście osób, tętno dziecka zaczęli badać i od razu kazali przeć. Julka urodziła się szybciutko (16:57). Dostała 9 punktów w pierwszej minucie życia – bo miała podobno zły kolor skóry, w kolejnych minutach było już 10 pkt. Pytali mi się dlaczego tak późno przyjechałam, jak im powiedziałam że byłam tu rano i że miałam badania robione to nie chcieli wierzyć. Oczywiście w szpitalu nigdzie nie było odnotowane, że taka osoba jak ja zjawiła się rano na izbie – może w tych gabinetach przyszpitalnych jest, ale tego już nie wiem bo nie sprawdzałam.
Tak się zastanawiam, jakby akcja porodowa się nie rozpoczęła samoistnie i poszłabym za tydzień jak kazała Pani doktor to jakby to wszystko wyglądało. Ja się nie znam na tym wszystkim, nie jestem lekarzem, ale wydaje mi się że skoro dziecko wydaliło smółkę to nie powinno w niej przebywać jeszcze tydzień, gdyby ginekolog badanie USG wykonała prawidłowo i zbadała mi rozwarcie to chyba coś by było widać. Zastanawia mnie fakt dlaczego Pani doktor, która mnie badała po 12 nie widziała, że coś się dzieje skoro ja o 16:57 urodziłam córcie? To jest dla mnie niedorzeczne, jak ginekolog może nie zauważyć rozpoczynającego się porodu… bo nie sądzę żebym w południe miała 2,5 cm rozwarcia, a kilka godzin później już 10cm. Rozwarcie robiło mi się bardzo szybko, krążek je tylko zatrzymywał – przecież to musiało jakoś być widać… Myślę sobie, że skoro Pani doktor nie zauważyła, że „coś się dzieje” to ja zasugerowałam się tym co ona mówiła i przegapiłam jakieś pierwsze objawy porodu . Szłam do lekarza z nastawieniem, że to jest właśnie ten dzień i że właśnie tego dnia urodzę. Uszykowana z torbą, z dokumentami, ze wszystkim co mi może być potrzebne, chciałam żeby Pani doktor jako fachowiec mnie obejrzała – dokładnie zbadała, a nie potraktowała jak kolejny przypadek który trzeba szybko załatwić. Od wyjazdu z domu, do samego rozwiązania minęło dokładnie 27minut – cieszę się że nie urodziłam w samochodzie bo i taką ewentualność po drodze na porodówkę braliśmy pod uwagę. 
Ja prawie przegapiłam swój poród, bo spodziewałam się tego co za pierwszym razem, czyli skurczy najpierw nieregularnych a potem co 7,5 i 3minuty, a okazało się, że od razu skurcze były co 3 minuty. Cieszę się że, zdążyłam na czas do szpitala i urodziłam zdrową córkę. Nie chcę nawet myśleć jakby ta historia się zakończyła gdyby poród się nie rozpoczął. Pani doktor która mnie przyjęła, powinna chyba udać się na jakieś szkolenie, ale nie tylko z pracy zawodowej, powinna nauczyć się też ludzkiego traktowania pacjentów oraz przydałoby się tez trochę empatii – do kobiet – bo najwyraźniej to wszystko u niej strasznie kuleje. Zresztą dokładnie to samo stwierdził mój ginekolog któremu opowiedziałam całą historię.
Przestałam się już śmiać z pytań młodych przyszłych mam, które pytają czy będą wiedzieć kiedy rozpoczyna się poród – ja niestety nie wiedziałam – lekarka też nie wiedziała – więc skąd taka pierworódka ma wiedzieć ? Zwykle są jakieś symptomy, piszę zwykle – bo u mnie ich nie było.
Piszę to wszystko żebyście nie dały się potraktować tak jak mnie potraktowano. Nie pozwólcie się zbywać i dopominajcie się o wszystko co Wam się należy. Bo w końcu na coś płacimy te wszystkie składki, a jak przychodzi co do czego to nawet nie możemy tego w 100% wykorzystać.

A to mama i Julcia - jakąś godzinkę po porodzie :)
 Moja Juleńka - cała i zdrowa








Czytaj więcej ->>

BLOGOSFERA z Canpol Babies :)

12/29/2014



Postanowiłam zgłosić się do programu Canpol Babies - gdzie można otrzymać do testowania produkty tejże firmy, program ten to BLOGOSFERA :)
Każdy kto prowadzi bloga i ma ochotę, to można się zgłaszać. Wszystkie szczegóły macie tutaj:
http://canpolbabies.com/pl/blogosfera 

Firmę Canpol kojarzy chyba każda mama :) jest liderem polskiego rynku akcesoriów dla niemowląt. Od dwudziestu pięciu lat zaspokaja potrzeby najmłodszych i ich rodziców w ponad 50 krajach, dostarczając pełną gamę produktów w zakresie karmienia, opieki, pielęgnacji, zabawy i bezpieczeństwa.

Jeżeli tylko uda mi się dostać do programu, już nie długo przeczytacie bardzo fajną recenzję oczywiście popartą zdjęciami :) Trzymajcie kciuki.


Czytaj więcej ->>

BRZYDALE - zawsze trafiony prezent :)

12/28/2014
Jak zwykle przed Świętami Bożego Narodzenia pojawił się standardowy problem, co kupić dzieciom pod choinkę. O ile dla dorosłych zawsze można coś znaleźć w sklepie, o tyle dla dzieci mimo, że sklepowe półki uginają się pod ilością towaru, wcale nie jest tak łatwo kupić coś oryginalnego, coś co spodoba się, a jednocześnie będzie na tyle interesujące by przykuć na dłużej uwagę dziecka :)
Moje córki to 4 –letnia Marysia i 5 miesięczna Julcia. Z młodszą nie ma specjalnie problemu jeżeli chodzi o prezent :) jak na razie, wszystko co dostanie w rączki wędruje do buzi, tak więc najważniejsze dla mnie jest to, żeby zabawka była bezpieczna i przeznaczona dla dzieci 0m+. Ważne, żeby była leciutka, bo Julcia jeszcze nie siedzi, a jak położę ją i dam zabawkę w rączki to nie rzadko zdarza się, że ląduje ona np. na główce. Dlatego szukałam czegoś naprawdę bardzo delikatnego, a jednocześnie kolorowego i miłego w dotyku o fajnej fakturze, co zainteresuje Julkę.
Jeżeli chodzi o Marysię to miałam nie lada problem :) Chciałam podarować coś co jej się spodoba, ale żeby nie była to kolejna lalka, czy kolejna zabawka z reklamy. Te wszystkie cuda reklamowane w TV moje córki dostają zwykle od chrzestnych i dziadków :) W tym roku też nie było inaczej, złożyliśmy się na jeden wspólny duży prezent –  a jako dodatek każdy kupił mały upominek.
Przeszukując markety i sklepy dziecięce naprawdę nie znalazłam nic fajnego :( jednak przeglądając sklepy internetowe natrafiłam na bardzo ciekawą stronę www.brzydale.pl
Od razu wpadła mi do głowy myśl, że przecież taka maskotka, jeżeli jest 0m+ będzie idealna dla młodszej córki :) a potem stwierdziłam, że dla starszej też jak najbardziej się nada. Brzydale mimo swojej nazwy wcale nie są brzydkie – wręcz przeciwnie, są przesympatyczne, kolorowe w miarę duże i w sam raz do przytulania :) Szyte ręcznie i maszynowo, wykonane starannie z wysokiej jakości pluszu. Jako, że Marysia jest fanką wszelkich maskotek, to ten prezent wydał mi się strzałem w dziesiątkę. Bardzo fajnie, ponieważ nie była to kolejna postać z bajki czy któryś z kolei piesek. Szczerze powiem, że Brzydale bardzo przypadły mi do gustu
Sklep internetowy www.brzydale.pl/sklep jest bardzo przyjazny dla klienta, przejrzysty i nawet niezbyt zorientowany użytkownik poradzi sobie bez problemu.
Ja zamówiłam 5 sztuk wspaniałych Brzydali. Dla Julci wybrałam Bono – pomarańczowego muzykalnego super pozytywnego brzydala. Zdecydowałam się na niego ze względu na kolor i niezbyt skomplikowaną budowę :) Dla Marysi wybrałam Tolo, Tito i Mia – ze względu na super intensywne, jej ulubione kolory :) a dla mojej chrześniaczki Oliwki wybrałam Ojooj. Oto one:



A możecie zakupić je tutaj:

Przesyłka przyszła błyskawicznie firmą kurierską :) a w paczce oprócz samych Brzydali otrzymałam nawet mały gratis w postaci magnesów na lodówkę. Dzięki nim wszystkie obrazki narysowane przez Marysię pięknie prezentują się na lodówce ;)

Brzydale jako prezent pod choinkę zrobiły naprawdę mega wrażenie. Super pozytywne maskotki przypadły do gustu nawet dorosłym i każdy z obecnych stwierdził, że nie pogardził by takim prezentem dla siebie. Szwagier zażyczył sobie takiego Brzydala jako maskotkę do swojego samochodu ;) No więc postanowiłam, że przy najbliższej okazji taki Cichy Fele będzie dla niego odpowiedni http://www.brzydale.pl/sklep/brzydale-pluszaki/cichy-fele.html

Jestem zdziwiona i pozytywnie zaskoczona, że Julka tak upatrzyła sobie brzydala. Niestety ten który ja pierwotnie dla niej wybrałam nie przypadł jej specjalnie do gustu, za to Tolo często gości w jej małych rączkach :) Oczywiście długie metki również zostawiłam, kto ma dzieci to wie o czym mówię ;) 



Marysia najbardziej upodobała sobie różowego brzydala o wdzięcznej nazwie Mia. Już nie może się doczekać kiedy zabierze go do przedszkola i pokaże koleżankom. Maskotka jeździ z nami na zakupy, w odwiedziny do znajomych i wszędzie gdzie tylko można ją zabrać. Brzydale zadomowiły się też w Marysi domku dla lalek. Barbie na razie poszły w odstawkę a Brzydale teraz goszczą na każdym piętrze. Oczywiście co dzień wszystkie maskotki razem z Marysią idą spać – dobrze że zamówiłam dla niej tylko trzy, bo nie wiem gdzie by się położyła jakby było ich więcej :)






A tutaj Oliwia i jej Ojooj :)



Jeżeli ktoś poszukuje mega oryginalnego, super pozytywnego prezentu dla dziecka czy dorosłego, to z czystym sumieniem mogę polecić BRZYDALE. Cena jest przystępna i macie gwarancję, że traficie w gusta osoby obdarowanej :) No bo jak nie polubić takiego Brzydala ;)

Na stronie sklepu znajdziecie także Brzydalowe gadżety oraz Brzydalowe pakiety prezentowe – polecam każdemu :)  Możecie je znaleźć tutaj http://www.brzydale.pl/sklep/brzydalowe-gadzety.html oraz tutaj http://www.brzydale.pl/sklep/na-prezent.html.





Czytaj więcej ->>

MAM

Blogowa akcja "Nie palę w ciąży - również biernie"